piątek, 16 stycznia 2015

Rozdział 1

       

Ogromne podziękowania dla Ewy, która umie za mnie przecinki...i całą resztę  :) 

____________________________________________


           Do świadomości Megan doszło kilka rzeczy. Pierwszą był dzwoniący zdecydowanie za wcześnie i zdecydowanie za głośno budzik. Miała ogromną ochotę cisnąć nim o ścianę, ale znudziło jej się sprzątanie odłamków już któryś raz w miesiącu. Drugą było uczucie chłodu, którego doświadczało jej ciało. Pomimo tego, że była połowa stycznia, nie miała zamiaru zmieniać swojego zwyczaju spania jedynie w koszulce. Poranne wyziębienie było warte trzymania się swoich zasad. Trzecią, ale nie mniej ważną rzeczą, było uporczywe zawodzenie małej, czarnej kulki sierści usytuowanej między jej nogami. Kochała swojego sierściucha, ale domaganie się uwagi o 5 rano powodowało, że Megan chciała z nią zrobić to samo, co z budzikiem.
            Zwlekła się z łózka i poszła pod prysznic. Gorąca woda rozgrzała jej ciało i pozwoliła zebrać myśli na resztę dnia. W pracy musiała być dopiero za półtorej godziny, więc postanowiła wybrać się do sklepu po jakiekolwiek pożywienie. Już wczoraj wieczorem widziała, że w jej lodówce do jedzenia zostało w najlepszym wypadku światło, ale nie mogła zmusić się do wyjścia, gdy na dworze było mniej niż -5 stopni. W drodze do drzwi poczuła coś na łydce. Tym czymś okazało się być nic innego jak jej kotka. Widziała to błagalne spojrzenie, domagające się jedzenia.
            - Chica, zleź ze mnie, zaraz wrócę z jedzeniem - powiedziała śmiejąc się ni to do kota, ni to do siebie.
            Jednak zwierzak nic sobie z tego nie zrobił i dalej kurczowo trzymał się łydki dziewczyny. Meg zrobiła krok w tył i strząsnęła puchatą kulkę na ziemię. W odpowiedzi otrzymała lekceważące prychnięcie, ale przynajmniej mogła wyjść.
            Ledwie przekroczyła próg kamienicy, a dopadło ją przeczucie, że coś pójdzie źle. Wiedząc z doświadczenia, że jeśli dzień zaczyna się marnie, to tak samo się kończy, postanowiła mieć się na baczności. Szybko dotarła do sklepu, wrzuciła do koszyka potrzebne rzeczy, z czekoladą na czele i skierowała się do kasy. Po drodze kątem oka dostrzegła ostatnią paczkę „jej” papierosów, jednak gdy wyciągnęła rękę, to co poczuła bynajmniej nie było paczką papierosów. Tym czymś okazała się być dłoń. Po mimo niechęci do interakcji z kimkolwiek, postanowiła twardo walczyć. Ostrożnie podniosła wzrok i natychmiast tego pożałowała. Spodziewała się każdego. Nastolatka, innej kobiety, starszego dziadka. Każdego, ale nie kogoś takiego. Na chwile zatopiła się w jego kasztanowych oczach zanim spłonęła rumieńcem. Zwykle wygadana, teraz nie mogła wydusić z siebie słowa. Pośpiesznie zabrała dłoń i pędem ruszyła do kasy. Chciała jak najszybciej opuścić sklep albo zapaść się pod ziemię, jednak póki co tylko pierwsza opcja wchodziła w grę.
            Odetchnęła z ulgą, gdy wydostała się na zewnątrz. Skierowała się do mieszkania, co prawda bez papierosów, ale przynajmniej z jedzeniem dla kota, jednak jakiś głosik z tyłu głowy, mówił jej, że to jeszcze nie koniec. Była już prawie pod drzwiami, gdy poczuła rękę na swoim ramieniu. Gwałtownie odwróciła się, by znów zobaczyć te same, hipnotyzujące oczy.
            - To chyba jest Twoje - odezwał się nieznajomy, podając jej paczkę.
            - Nie, nie wydaje mi się, przecież ktoś mnie uprzedził - odpowiedziała z nutą ironii w głosie.
            - Może dałabyś się zaprosić na kawę?
            - Tak! Nie! Nie wiem, przepraszam, jestem zajęta, muszę iść, pa! – paplała bez ładu i składu, zaciskając palce na klamce, byle szybciej znaleźć się wewnątrz.
            - Poczekaj!
            Ale Meg już była za drzwiami. Wciąż drżąc weszła do mieszkania, rzuciła zakupy na podłogę i z ciężkim westchnieniem usiadła na podłodze. Chica już przy niej była, domagając się jedzenia. Dziewczyna przytuliła ją i zatopiła twarz w miękkim futerku.
            - A przecież chciałam tylko tych kilka fajek - mruknęła rozdrażniona i zaczęła zbierać się do pracy.
            Jej przeczucie właśnie zaczęło się sprawdzać.




wtorek, 6 stycznia 2015

Prolog

            Oszronione drzewa delikatnie połyskiwały w świetle latarni. Płatki śniegu wolno wirowały na tle czarnego nieba, tworząc cudowny widok. Megan siedziała na parapecie z kubkiem gorącego kakao w dłoniach. Znów nie mogła zasnąć, więc uznała to za doskonały sposób na zabicie czasu. Dopiła napój, wyciągnęła ostatniego papierosa z paczki i zapaliła go. Rano będzie cała przesiąknięta zapachem dymu, ale teraz miała to gdzieś. Jej ciało domagało się nikotyny, a ona zamierzała mu ją dostarczyć. Wiedziała, że to, co robi jest złe, ale pozwalało jej się odprężyć. Jeszcze tydzień temu z niewiadomego powodu chciała rzucić to świństwo, ale ta myśl zniknęła tak szybko jak się pojawiła.
           
              Spojrzała na zegarek. Była 3:30, a ona dalej tkwiła w tym samym miejscu, w tej samej pozycji. Normalnie za trzy godziny obudziłaby się, ubrała dres i poszła pobiegać. Po powrocie wzięłaby szybki prysznic, złapałaby teczkę i pojechała do biura. Pracowała jako organizatorka przyjęć w największej firmie w mieście, co napawało ją niesamowitą dumą. Pomimo tego, że lubiła swoją pracę, nie mogła znaleźć w sobie siły, żeby opuścić ten przytulny kąt. Miała ochotę wziąć wolne i siedzieć pod kocem przez resztę dnia, ale wzięła już zlecenie, a tym, czego nie lubiła, było niedotrzymywanie terminów i rozczarowanie klientów.


            
            Tym razem trafiła na parę miłych,starszych ludzi, którzy chcieli zorganizować przyjęcie z okazji ich trzydziestej rocznicy ślubu. Uśmiechnęła się na wspomnienie tej dwójki. Po tylu latach razem, wciąż patrzyli na siebie jakby to była ich pierwsza randka. Megan chciała spotkać kiedyś kogoś takiego na swojej drodze, ale jeszcze nie teraz. Teraz liczyła się jej kariera  i to właśnie na niej powinna się skupić.