czwartek, 26 marca 2015

Rozdział 3


Ewa,znów nic bym bez Ciebie nie zrobiła, dziękuję :) 
__________________________________


Obudził ją silny ból głowy, chociaż "silny" wydaje się tu być nieadekwatnym określeniem. W jej czaszce urządzono wyścig F1. W żołądku za to postanowiono zorganizować pogo. To wydawało się jedynym słusznym wytłumaczeniem jej obecnego stanu. To albo wczorajsze dwie butelki czerwonego wina, które w przypływie pojednawczej radości postanowiły otworzyć z Clare. Cichy głosik rozsądku mówił jej wczoraj "nie pij", "pamiętaj, idziesz jutro do pracy", "opanuj się, Meg". Przestała go słyszeć jakoś po czwartym kieliszku. Zastanawiała się, w jakim stanie jest jej kuzynka, jednak po odgłosach dochodzących z łazienki mogła się tego domyślić. Cieszyła się, że nie miała aż tak słabej głowy.

Spojrzała na zegarek. Z ulgą stwierdziła, że miała jeszcze półtorej godziny do wyjścia z domu. Postanowiła, że prysznic weźmie dopiero jak Clare upora się sama ze sobą. Pomimo sprzeciwu organizmu udała się do kuchni, żeby zjeść coś, co nie spowoduje wywrócenia się jej żołądka. Robiąc lekką jajecznicę usłyszała, że drzwi do łazienki się otwierają. Zza nich wyłoniła się "wymięta”, ale całkiem nieźle wyglądająca postać jej kuzynki.
           
          - Kac morderca nie ma serca, no nie? - spytała Meg, może troszeczkę za głośno. Jej ból głowy zniknął tak szybko jak się pojawił.
            - Kobieto, ciszej, błagam, ciszej - warknęła Clare siadając do stołu.
         - Oj, kogoś boli główka? A może brzuszek? - zapytała szyderczo Meg
            - Jak Boga kocham, zamknij się albo trzasnę cię tą patelnią w twarz.
            -Też cię kocham - powiedziała Megan i posłała jej buziaka w powietrzu wychodząc z kuchni.

Bardzo chciałaby zostać dzisiaj w domu, ale przez to, że wczoraj wzięła wolne nie mogła sobie na to pozwolić. Dopóki nie zobaczyła się w lustrze była pewna, że wygląda całkiem nieźle. Oj, jak bardzo się myliła. Wzięła szybki prysznic i związała włosy w coś, co początkowo miało być kokiem, ale jakoś nie wyszło. Nie wychodziło zawsze wtedy, kiedy gdzieś się wybierała i to była jedna z wielu pewnych życiowych prawd. Zrobiła lekki makijaż i włożyła swoją ulubioną szarą sukienkę, która była jednym z jej lepszych zakupów, bo wyglądałaby dobrze nawet wtedy, gdyby Meg nie chodziła na siłownię trzy razy w tygodniu. A Meg nie lubiła się starać.
            
      - Nakarm Chicę zanim wyjdziesz! - krzyknęła do Clare, równocześnie szukając kluczyków i zakładając buty.
            - A Ciebie co goni?- odpowiedziała kuzynka, niosąc kotkę na rękach. Zwierzak nie wyglądał na zadowolonego, ale Clare nie zdawała się tym przejmować.
            - Niektórzy muszą zarabiać pieniądze, żeby inni mogli za nie pić, kochanie - powiedziała Meg wychodząc z mieszkania. - Do zobaczenia po południu!
           - Chodź kocie, ona nas nie kocha.

Meg dotarła do pracy piętnaście minut później, co było cudem biorąc pod uwagę dzisiejsze korki. W taksówce odpowiedziała na większość maili i zamówiła rzeczy na przyjęcie zaręczynowe pary z zeszłego tygodnia. Zapisali się w jej pamięci dość miło. Wpływ na to mógł mieć fakt, że na pierwszym spotkaniu wręczyli jej pudełko z babeczkami. Aczkolwiek nie miała stuprocentowej pewności. Dzięki tak zagospodarowanemu czasowi, w biurze czekały na nią tylko trzy umowy i bodajże jedno spotkanie przed przerwą na lunch.
            
         - Hej, Meg. Klient będzie tu za jakieś dziesięć minut. Dasz radę się zebrać do tego czasu czy mam go posadzić w poczekalni? - kiedy tylko weszła do biura powitały ją słowa asystentki.
          - Poczekalnia. Potrzebuję jakichś piętnastu. Dasz radę zająć go do tego czasu?
        - Jasne, nie ma problemu. Kawę masz na biurku. - Podwładna uraczyła ją promiennym uśmiechem, co było dużym wyzwaniem jak na tak wczesną porę.
     - Uwielbiam cię - powiedziała Meg i zniknęła za drzwiami swojego biura.

Po prawie półgodzinie w szklanych drzwiach pojawiła się męska postać. Na początku Meg nie wiedziała jak się zachować. Zwykle jej klientkami były kobiety. Wygładziła sukienkę i podeszła do mężczyzny.
           
        - Witam. Pan Blake jak mniemam. Mam na imię Megan, proszę usiąść. - Przywitała swojego gościa wskazując na krzesło.
      - Dziękuję, wystarczy James- odpowiedział mężczyzna i posłał Meg krzywy uśmiech, od którego nogi zmiękły jej nieznaczną odrobinę. A to było już o odrobinę za dużo.
        - W jakiej sprawie Pan do mnie przychodzi?
   - Chciałbym zorganizować przyjęcie-niespodziankę z okazji dwudziestych siódmych urodzin mojego brata. I, proszę, tylko James - tym razem uśmiech nie był krzywy, a nogi Megan zmiękły bardziej niż odrobinę.
     - Oczywiście, nie ma problemu. Jaki to miałby być termin? - odpowiedziała, spoglądając w kalendarz na biurku.
       - 28 kwietnia. Wiem, że to tylko trochę ponad miesiąc, ale mam nadzieję, że masz wtedy czas. - Meg zauważyła to „płynne” przejście na „ty”, jednak była tak skupiona na synchronizowaniu dat, że powstrzymała się od komentarza.
    -Faktycznie, termin jest trochę krótki, ale nie przewiduję większych problemów z realizacją. W jakim stylu miałaby… - Dzwoniący telefon w kieszeni mężczyzny przerwał jej wypowiedź.
     - Przepraszam bardzo, czy moglibyśmy ustalić szczegóły na następnym spotkaniu? -  Powiedział James nerwowo spoglądając na ekran urządzenia. - Niestety muszę teraz wyjść. Pilna sprawa.
      - Tak, proszę skontaktować się z biurem, a moja asystentka wyznaczy jakiś dzień w…przyszłym tygodniu?- Zaproponowała, nieprofesjonalnie patrząc się na ramiona mężczyzny, zakryte cudownie opinającą je koszulką. Potrzebowała papierosa tak szybko, jak to tylko było możliwe.
    - Idealnie. Jeszcze raz bardzo cię przepraszam, Megan - odpowiedział i zniknął za drzwiami. Sposób, w jaki wymówił jej imię, sprawił, że była skłonna odpuścić mu jakikolwiek nietakt.

Otworzyła okno i lekko się wychyliła z tlącym się papierosem w dłoni. Spokojnie wypuściła dym z ust i patrzyła, jak znika w chłodnym, lutowym powietrzu. Miała wrażenie, że jej życie zaczyna się robić tak skomplikowane, jak te jasnoszare smugi. Nie lubiła,, jak coś wymykało jej się spod kontroli, a wydawało jej się, że coraz więcej rzeczy zaczyna to robić. Jedyne, czego była pewna to to, że ten miesiąc będzie miał mało wspólnego ze słowem „kontrola”. Ku własnemu przerażeniu wyczekiwała go ze zniecierpliwieniem.